Kruca fuks

Książka znanych dziennikarzy Bartłomieja Kurasia i Pawła Smoleńskiego nosi tytuł "Kruca fuks. Alfabet góralski".

Rozdział "E" (jak emeryci) napisała Klaudia Tasz. To fragment obszerniejszego felietonu Klaudii. Historia dość zaskakująca.

 


Książka ma formę leksykonu, w którym - pod kolejnymi literami alfabetu - autorzy przybliżają kulturę Tatr i Podtatrza. Składa się z kilkudziesięciu, subiektywnie wybranych, ale charakterystycznych haseł - np. gwara, Blumenfeld, grule, Pęksowy Brzyzek, Dolina Chochołowska, copka z gniozdkiem, TOPR, oscypek czy Orla Perć.

- Oryginalnie moja historia stanowiła część poważnej opowieści o czasach II wojny światowej w Zakopanem - mówi Klaudia. - Są to dość dramatyczne, rodzinne wspomnienia związane z dzieciństwem mojej mamy, narciarstwem i tragedią Auschwitz, dokąd (za działalność kuriera tatrzańskiego) trafił ostatecznie brat i tata mojej babci. Autorzy " Kruca fuks" wybrali z tego tekstu epilog, który - w dość zaskakujący sposób - nawiązuje do mojej aktualnej pracy przewodnickiej. Chciałabym jednak zaznaczyć, że historii takich zazwyczaj nie opowiadam grupom podczas oprowadzania - dodaje Klaudia.

Poniżej oryginalny tekst przesłanego do książki epilogu:

 

W 1943r. Niemcy na dobre „rozgościli” się w Zakopanem. Mieli sentyment do drewnianych domów z płazów, wiec ten należący do moich rodziców był w tym czasie chętnie przez nich wykorzystywany na kwatery. 

Moja mama miała wtedy dwa lata. Pewnego zimowego dnia spotkała się na balkonie przed wejściem z ośmio-, może dziewięcioletnim Niemcem, który w przypływie uczuć narodowościowych (a może tak dla „hecy”) podniósł mamę i wyrzucił ją przez barierkę. Spadła na twarz z pierwszego piętra, jakimś cudem rozcinając sobie tylko brodę. Do dziś nosi w tym miejscu wyraźną bliznę. Historia ta - jak cała wojna - nie odstawałaby treścią i klimatem od innych zdarzeń tego okresu gdyby nie pointa, którą niespodziewanie dopisała mi moja przewodnicka aktywność. 

W lecie 2011 pracowałam w Tatrach z grupą Niemców. Ludzie w sędziwym wieku. Zajeżdżamy pod skocznię narciarką, a jeden z panów wyciąga nagle mocno przez czas nadwyrężone zdjęcia. Są dokładnie z zimy 1943 roku. Widać na nich oryginalną kolejkę na Kasprowy Wierch, kopułę szczytową Kasprowego, skocznię narciarską „wyzdajaną” we flagi z faszystowską swastyką... Zapaliłam się do rozmowy, która szybko zgięła mi kolana. Mój turystyczny klient był w Zakopanem, w ’43 roku „na wakacjach ze swoimi rodzicami”. Miał …dziewięć lat, gdy jego tata robił wspomniane zdjęcia, a mieszkali w …„drewnianej willi za lasem, w rejonie Doliny Białego”! Zawrzało we mnie - moje studia ekonomiczne nie pomogły mi w intensywnym obliczaniu prawdopodobieństwa, że więcej niemieckich dziewięciolatków mogłoby przecież w ‘43 spędzać „wakacje” w rejonie, gdzie moi rodzice mają dom. Patrzyłam na nobliwie wyglądającego, drobnego staruszka i mówiłam sobie: to nie może być ten facet!

Czy był – nie chcę nawet wiedzieć, ale na pewno nigdy nie zapomnę, jak patrzył na NASZĄ Wielką Krokiew. Był niezwykle wzruszony, co przeszywało mnie na wskroś. Z konsternacją obserwowałam, jak walczy z rozedrganymi wspomnieniami. Wiedział, że więcej do Zakopanego nie przyjedzie i było to jego pożegnanie z tym miejscem. Ucięłam tę chwilę stwierdzeniem, że plan wycieczki nakazuje nam wsiadać już do autokaru.

Na koniec dnia archiwalne zdjęcia stały się moją własnością. To najbardziej oryginalny i kontrowersyjny „prezent”, jaki kiedykolwiek dostałam. Obiecał mi dosłać pozostałe zdjęcia, które miał mieć w domu, ale tej przesyłki nigdy nie otrzymałam.